Dnia 26 listopada 2015r. nie lubię już od samego początku. Pobudka o godzinie 6.30, jest dla mnie wyjątkowo trudna, zwłaszcza że dzisiaj dokucza mi potworny ból głowy. Zaczynam jeść śniadanie, ale tak źle się czuję, że zjadam dosłownie dwa kęsy kanapki, popijam je herbatą i nic więcej nie jestem już w stanie przełknąć. Następnie przebieram się i z wielką niechęcią wyruszam na lekcje. Droga jest niesamowicie nieprzyjemna, wieje chłodny wiatr i pada deszcz, a w dodatku jakiś kierowca prowadzący szybko samochód, oblewa mnie wodą z kałuży.
Przed godziną 8 udaje mi się dotrzeć do szkoły. Gdy tylko podchodzę pod salę lekcyjną, słyszę głosy moich panikujących koleżanek, które rozmawiają o dzisiejszej kartkówce z historii. Sama do siebie mówię z ironią: „Genialnie, że o niej zapomniałam”. Na szczęście historia jest tego dnia ostatnia, więc mam jeszcze czas na powtórzenie. Zegar wybija godzinę 8 i daje się słyszeć dzwonek rozpoczynający pierwszą lekcję. Jest nią religia. Na poprzednich zajęciach pisaliśmy kartkówkę, więc z niecierpliwością czekam na to, aż dowiem się, jaką ocenę z niej dostałam. Wiele myśli przychodzi mi do głowy. Czuję, że nie poszła mi ona najlepiej i pierwszy raz dostanę złą ocenę z tego przedmiotu. Katechetka zaczyna rozdawać nasze prace, a ja czuje jak serce bije mi z każdą chwilą coraz mocniej. Nagle wyczytane zostaje moje nazwisko, dostaję swoją kartkę i nie dowierzam: ocena celująca. Moje zaskoczenie i radość nie mają końca.
O godzinie 9 rozpoczęła się kolejna lekcja – język angielski. Znowu zaczynam się denerwować, ponieważ nauczycielka po przeczytaniu listy obecności rozpoczyna odpytywanie. Potwierdzają się moje złe przeczucia i wyczytane zostaje moje nazwisko. Pytania jednak są tak proste, z żadnym z nich nie mam kłopotu i dostaję ocenę bardzo dobrą. Mam więc tego dnia kolejny powód do zadowolenia. Po angielskim postanawiam, nie zepsuć sobie dnia pełnego sukcesów i w czasie przerwy przy drugim śniadaniu rozpoczynam naukę historii, aby z niej również otrzymać dobry stopień.
Kolejne trzy lekcje mijają mi niesamowicie szybko. Na matematyce robimy mnóstwo zadań i przekształcamy skomplikowane wzory. Nie mogę skupić się na obliczeniach, bo cały czas próbuję przypomnieć sobie jakieś ważne historyczne wydarzenia z czasów średniowiecza. O godzinie 10.30 przychodzi czas na lekcję języka polskiego. Razem z naszą wychowawczynią pracujemy nad ćwiczeniami z gramatyki, a następnie recytujemy treny Jana Kochanowskiego. Nauczycielka bardzo chwali naszą klasę za dobre przygotowanie do zajęć. Bez wątpienia jednak tego dnia najbardziej męczy mnie lekcja fizyki, mnóstwo zadań do zrobienia, wykonywanie doświadczeń, opisywanie zjawisk, tak wiele materiału udaje nam się przerobić w ciągu tej lekcji.
O godzinie 12.30 nadchodzi czas na długo wyczekiwaną przeze mnie przerwę obiadową. Zjadam posiłek w tempie błyskawicznym nie tylko dlatego, że jestem niesamowicie głodna, ale również dlatego, że mam już niewiele czasu na naukę historii. Zarówno w czasie obiadu, jak i po nim próbuję przypomnieć sobie jak największą liczbę dat, postaci i wydarzeń historycznych.
Nadchodzi moja „godzina 0”. Z niecierpliwością czekamy całą klasą pod salą lekcyjną na nauczycielkę historii. Po 10 minutach pojawia się nasza pani, która oznajmia, że dzisiejsza kartkówka jest odwołana i zamiast niej proponuje nam obejrzenie filmu o królu Kazimierzu Wielkim, na co wszyscy przystajemy z ogromną ochotą. Zajęcia mijają niesamowicie szybko i w pewnym momencie daje się słyszeć dzwonek. „Tak szybko? Jaka szkoda.” – taka myśl przechodzi mi przez głowę. Wychodząc ze szkoły po dzisiejszych zajęciach, mam już tylko jedno życzenie: aby więcej takich idealnych dni.
Gosia F.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz